Kolekcja titanica – nr. 3


Spis Treści:

„Titanic”: kolos angielski czy amerykański?

Spadkobierca potężnej dynastii. Jak ratuje się bank.

Titanic: kolos angielski czy amerykański?
Lord William James Pirrie, prezes stoczni Harland & Wolff, wymyślił i zaproponował projekt „Titanic”, jednak aby ten sen stał się rzeczywistością, trzeba było wielkich pieniędzy. Dlatego już od jakiegoś czasu poszukiwał niezbędnych funduszy w rozwijającym się prężnie świecie amerykańskiej finansjery. W 1883 roku International Navigation Company z New Jersey zakupiła kompanię Inman Line z Liverpoolu. Spółką zaintereso­wał się wkrótce finansista John Pierpont Morgan, który zakupił kolejne kompanie żeglugowe, a nazwa spółki została zmieniona na International Mercantile Marine, czyli I.M.M. Wiosną 1902 roku Morgan, który kilka miesięcy w roku zwykł spędzać za granicą, przyjechał do Londynu z zamiarem zorientowania się w sytuacji londyńskiego rynku finansowego i stworzenia trustu w branży międzynarodowej żeglugi. Po kilku miesiącach rozmów w październiku tego samego roku udało mu się doprowadzić do zawarcia porozumień, w wyniku których nastąpiło połączenie aż siedmiu kompanii, w tym dwóch amerykańskich i pięciu angielskich: American Line, Atlantic Transport, Belgian Red Star Line, Dominion, International Navigation Company (której nie należy mylić z amerykańskim towarzystwem żeglugowym o tej samej nazwie), Leyland i White Star Line. W wyniku fuzji flota dysponowała stu dwudziestoma statkami, o łącznej wyporności około miliona ton, z czego połowa należała do White Star. Pirrie odgrywał rolę „łowcy talentów”: utrzymywał kontakty z Morganem i sondował rynek, by w oparciu o silne przymierze angielskiej przewagi technologicznej z amerykańskim kapitałem, wywalczyć dla swojej stocz­ni jak najlepszą pozycję. Właśnie za podszeptem Pirriego Morgan zaproponował Ismayowi zakup White Star Line, cieszącej się wysoką renomą w branży międzynaro­dowej żeglugi transatlantyckiej. By przełamać opór braci Ismayów, Morgan podwyższył proponowaną stawkę do dziesięciu milionów funtów szterlingów, co w praktyce oznaczało, że gotów był zapłacić za kompanię więcej, niż wynosiła jej rynkowa wartość. Cała transakcja, oparta na skomplikowanym przepływie akcji z jednej spółki do drugiej, zakończyła się w 1903 roku. W jej wyniku główny pakiet akcji I.M.M. znalazł się w rękach dwóch spółek należących do Morgana. Ten zgodził się, by Ismay dalej kierował kompanią, a wkrótce wprowadził go także do pozostałych pięciu spółek nale­żących do trustu, udzielając mu prawa głosu w zarządzie podobnie jak zaufanemu Williamowi Jamesowi Pirriemu.
W pewnym sensie zatem rzeczywistym właścicielem „Titanica” nie był prezes White Star, J. Bruce Ismay, lecz jankes John Pierpont Morgan, który zdołał zjednoczyć pod swoim kierownic­twem zarówno Anglików, jak i Amerykanów w celu stworzenia potężnej floty oceanicznej. Chciał w ten sposób rozgromić konku­rencję, a zarazem wprowadzić skuteczniejszy i bardziej racjonalny system międzynarodowej żeglugi handlowej. Ingerencja Ameryka­nów w prerogatywę, jak dotychczas sądzono, Anglików, umożli­wiającą im panowanie na świecie za pośrednictwem imperium kolonialnego, wywołała w Anglii ogromne oburzenie. Doszło do interpelacji w Izbie Gmin i dopiero premier rządu Pialfour zdołał nieco załagodzić protesty, zapewniając, że Morgan nie działał wbrew, lecz na rzecz interesów Anglii. Tę złożoną i dramatyczną sytuację doskonale, z nutą ironii, zobrazował ówczesny satyryk Finley Peter Dunne. Oto jak opisuje Morgana:
„Pierpont wzywa jednego ze swoich urzędników, prezesa między­narodowego banku, i mówi mu: – James, weź trochę drobnych i jedź mi kupić Europę. Chcę ją zreorganizować, żeby wreszcie zaczęła przynosić zysk. Zadzwoń do cara, papieża, sułtana i cesa­rza Wilhelma i powiadom ich, że od przyszłego tygodnia nie będziemy już potrzebowali ich usług. Jako odprawę daj im roczną pensję… Ach, jeszcze jedno, James: przenieś tego rudego księgowe­go do zarządzania starym kontynentem. Wydaje mi się, że tutaj kiepsko mu idzie.”

Spadkobierca potężnej dynastii
John Pierpont Morgan, syn Juniusa Spencera Morgana i Juliet Pierpont, urodził się w Hartford w stanie Connecticut 17 kwiet­nia 1837 roku w trzypiętrowej willi dziadka od strony ojca, mieszczącej się przy Asylum Street pod numerem 27.
Dorastał w atmosferze wielkiego dostatku i potrafił maksymalnie wykorzystać swoje zdolności, a także doskonałą pozycję społeczną odziedziczoną po dziadku i ojcu. Po pierwszych latach nauki w prywatnej szkole w rodzin­nym mieście, uczył się w samych renomowanych szkołach. Kiedy interesy zawiodły jego ojca do Londy­nu, John zaczął uczęszczać do szwajcarskiej szkoły w Vevey, a następnie studiował na uni­wersytecie w Getyndze, w Niemczech. Pozwoliło mu to osiągnąć poziom wykształ­cenia nieporównywalnie wyższy od amerykańskich rówieśników z dobrych rodzin, takich jak Rockefeller czy Carnegie. Był zapalonym sportowcem, szczególnie zaś pasjonował się żeglarstwem. Wyrósł na wyrafinowanego młodzieńca, który potrafił pro­wadzić konwersacje w różnych językach, a co najważniejsze, dysponował rozległą siecią międzynarodowych kontaktów, na co niewielu szczęśliwców mogło sobie pozwolić w czasach, gdy żegluga oceaniczna wciąż jeszcze była powolna.

Jak ratuje się bank
W 1857 roku, zaraz po ukończeniu studiów uniwersyteckich, John Morgan odwiedził rodzinę w Londynie, a następnie podjął pierwszą pracę na stanowisku księgowego w prywatnym banku Duncan, Sherman & Co. w Nowym Jorku, przy Pine Street 11 na Manhattanie. Umiejętność praktycznego wykorzystania ogromnych możliwości sprawiła, że niemal natychmiast wybił się i został zauważony. W kilka miesięcy po tym, jak Morgan rozpoczął pracę, rozpętał się poważny kryzys finansowy, który dotknął także bank Peabody w Londynie. Nowojorską giełdę ogarniała coraz większa panika. Rozniosły się pogłoski, że bank Peabody ma trudności z płynnością finansową i grozi mu zamknięcie.
Młody Pierpont próbował skontaktować się z biurem ojca, ale ze względu na przeciążenie międzynarodowych linii telefonicznych okazało się to niemożliwe. Postanowił więc udać się bezpośrednio do Cyrusa W. Fielda – przedsiębiorcy, który kilka lat wcześniej sfinansował położenie podziemnego kabla telefonicznego między dwoma brzegami Oceanu Atlantyckiego. Dzięki temu udało mu się skontaktować z biurami w Londynie, od których dowiedział się, że Bank Angielski właśnie udzielił bankowi Peabody kredytu wysokości miliona funtów szterlingów.
Mógł z triumfem przekazać dobrą wiadomość w Nowym Jorku, dzięki czemu panika ustała, a ceny akcji angielskiego banku zaczę­ły powoli rosnąć. Dzięki temu pierwszemu sukcesowi, a także niezwykłej energii i inicjatywie dwudziestoletni Morgan po zaled­wie czterech latach rozpoczął samodzielną działalność. Trwałe związki ze środowiskiem angielskiej finansjery zapewniała mu nie tylko obecność ojca w Londynie, ale także inne czynniki, choćby taki, że w Nowym Jorku mieszkał z przyjacielem, który dziwnym trafem był siostrzeńcem właśnie owego George’a Peabody’ego, właściciela londyńskiego banku. Poza tym trwała wojna. Dla większości ludzi jest ona nieszczęściem, lecz dla nieznacznej grupy może stać się okazją do zrobienia fortuny. Tak właśnie było w przypadku Johna P. Morgana, i to dwukrotnie w niedługim odstępie czasu. W czasie wojny domowej w Ameryce Morgan znacznie się wzbogacił, umiejętnie wykorzystując swoją uprzywi­lejowaną pozycję, tj. kontakty z angielskimi klientami, którzy niepewni wyniku konfliktu, woleli wycofać się z inwestycji na amerykańskim rynku i zwracali się po pomoc właśnie do Morgana.
Kiedy tylko strzały ucichły na kontynencie amerykań­skim, doszło do nowej wojny w Europie. Francja odniosła dotkliwą porażkę w wojnie z Niemcami w 1870 roku. Paryż był oblężony przez wojska nieprzy­jacielskie, a rząd francuski ewakuował się do Tours. Tam też udał się Junius Spencer Morgan, by spotkać się z francuskimi ministrami. W tych dramatycznych godzinach postanowił wesprzeć słaby rząd francuski pożyczką wysokości dwustu pięćdziesięciu milionów franków, sumą niewyobrażalnie wprost wysoką! Ryzyko było oczywiście wielkie, ale Junius Morgan, który po wycofaniu się z interesów George’a Peabody’ego zajął fotel prezesa banku, zgodził się sprzedać obligacje grupie banków. Początki były trudne i Morgan zmuszony był zakupić pewną ilość obligacji po niższej cenie, jednak z upływem czasu sytuacja polityczna Francji unormowała się i przedsięwzięcie odniosło sukces. John, jako londyński agent banku J.S. Morgan & Company, w decydujący sposób przyczynił się do powodzenia tej bezprecedensowej operacji.
W maju następnego roku John Pierpont Morgan i Antony J. Drexel z Filadelfii, syn Josepha Drexela, jako równorzędni wspólnicy – zarówno jeśli chodzi o wkład kapitałowy, jak i podział zysków – założyli nowy bank Drexel, Morgan & Co, którego pierwszy oddział w Nowym Jorku otwarty został już w lipcu. Sukces był natychmiastowy. W 1873 roku nowy bank zaczął sprzedawać obligacje rządu Stanów Zjednoczonych, a po kilku miesiącach, kiedy kolejny kryzys spowodował upadłość banku Cooke’a, zyskał wyłączność w tym zakresie. Należy tu podkreślić, że w tych latach najpotężniejsi byli nie inwestorzy amerykańscy, lecz angielscy, a John Pierpont Morgan już od lat miał kontrolę nad stosunkami z finansistami starego kontynentu, gotowymi inwestować w Stanach Zjednoczonych rzeki pieniędzy. Były to czasy, kiedy amerykański przemysł, szcze­gólnie zaś koleje żelazne, by móc funkcjonować i rozwijać się, potrzebowały wsparcia Europy. Z tej perspektywy J. P. Morgan reprezentował w Ameryce brytyjską potęgę finansową, dokładnie odwrotnie niż na początku XX wieku, kiedy to zakup White Star Line przez amerykańskiego bankiera tak bardzo ugodził brytyjską dumę, że uliczni artyści w Lon­dynie sprzedawali za jednego pensa bilet upraw­niający do pozostania na stałym lądzie, pod­pisany przez Johna Pierponta Morgana! Inny ważny cel miał Morgan zrealizo­wać w 1879 roku, kiedy William H. Vanderbilt zwrócił się do niego potajemnie o rozważenie możliwości sprzedaży znacznej liczby akcji towarzy­stwa kolei żelaznych Central. Ta wspaniała sieć, której osią była linia łącząca Nowy Jork z Chicago, została utworzona wbrew niezliczonym trudnościom przez ojca Williama, starego komandora, który jako właściciel niemal wszystkich akcji dzierżył w spółce władzę absolutną. Teraz W. H. Vanderbilt chciał usunąć się w cień i zwrócił się do Morgana właśnie ze względu na jego ścisłe związki z angielskimi inwestorami.
Nie mógł wybrać lepszego partnera…

Źródło: „Titanic” zbuduj sam. Kolekcja Hachette.

1 responses to “Kolekcja titanica – nr. 3

Dodaj komentarz